Sydney.pl - voice, video, foto


Jest to portal pokazujący wybrane wydarzenia wśród Polonii sydnejskiej oraz w Polsce.
Będziemy również zamieszczać fotogalerie z miejsc w Sydney i okolic. (Każde zdjęcie powiększa się po kliknięciu na...)
Zapraszamy do współpracy wszystkich, którzy mają coś ciekawego do zaprezentowania.
Strona non profit. Istnieje od maja 2019r
__________________________________________________________________________________________________________________________________

wtorek, 22 października 2019

Trzy spotknia z Czesławem Niemenem - Ela Celejewska, I nagroda w Konkursie Miłośników Rock and Rolla 2012 (Sopockie Korzenie). Wywiad.

_______________________________________________________________________________

Trzy spotknia z Czesławem Niemenem - Ela Celejewska, 
I nagroda w Konkursie Miłośników Rock and Rolla 2012,  organizowanym przez Fundację Sopockie Korzenie


Trzy spotkania z Czesławem Niemenem 

Po raz pierwszy jechaliśmy razem autobusem po koncercie Niebiesko-Czarnych w teatrze Komedia w Warszawie.
Była zima, luty 1965, Czesław Niemen jeszcze należał do zespołu Niebiesko Czarnych, a K. Klenczon już grał w zespole Czerwone Gitary.
Mieszkałam wtedy na Marszałkowskiej, a że nocne autobusy chodziły rzadko, po koncercie spytałyśmy Janusza Popławskiego, którego poznałyśmy na koncercie Nb-Cz na warszawskim uniwerku, czy możemy się zabrać z Niebiesko Czarnymi do Domu Chłopa, gdzie byli zakwaterowani.
Tak więc jechaliśmy razem autobusem z Żoliborza do śródmieścia. Czesław Niemen wraz z Adą Rusowicz siedzieli tuż przed nami...

Drugi raz wpadliśmy na siebie w wąskim przejściu do sopockiego Non Stopu - to była taka mała, jakby furtka między płotem z drucianej siatki okalającym teren Non Stopu. Był 31 sierpnia 1965 roku - ostatnie granie tego lata, w tym miejscu, zespołu Czerwone Gitary.
Z podróżną torbą - prosto z Non Stopu szłam na dworzec, żeby złapać nocny pociąg do Warszawy – przedzierałam się przez wąskie przejście, a Niemen właśnie wchodził do środka, żeby pożegnać się z chłopcami z Czerwonych Gitar. Machał ręką do nich i krzyczał coś z daleka. Nie zauważyliśmy się, więc wpadliśmy na siebie nie mając pojęcia, że spotkamy się ponownie po 28 latach, na drugim końcu świata...

W 1983 roku zamieszkałam z rodziną w Australii, w Sydney.
Czasem koncertowali u nas najsławniejsi muzycy z Polski, choć niezbyt często, bo podróż daleka i kosztowna, więc gdy na 7 marca 1993r. zapowiedzieli w Sydney dwa koncerty tego legendarnego muzyka w Klubie Polskim Ashfield, poszłam na drugi koncert, bo drugi jest bardziej emocjonalny.

Czesław Niemen przedstawił utwory ze swojej najnowszej wtedy płyty „Terra deflorata” oraz stare przeboje w nowoczesnych, zmienionych wersjach. Grał i śpiewał w części na żywo, posługując się też nagranymi przez niego playbackami z instrumentów syntetycznych i podkładów wokalnych - jeśli utwór wymagał wielogłosowości.
(Sama też już próbowałam podobnej techniki, grając na dwóch korgach.) 


Koncert był doskonały - Cz. Niemen był pracoholikiem i perfekcjonistą. Próba aparatury i ustawianie reflektorów trwało kilka godzin – na koncercie wszystko musiało wypaść tak, jak sobie zaplanował! Potem całkowicie panował nad widownią - miał nadzwyczajną charyzmę, ulegali jej wszyscy, nie było nikogo, kto nie byłby pod ogromnym wrażeniem jego muzyki.
Nie przeszkadzały mu krzyki z widowni, potem powiedział, że wprost przeciwnie, „dają mu kopa”, ale nie pozwalał nagrywać kamerą, gasząc światło w sali i świecąc latarką o silnym promienu prosto w twarz takiego „przestępcy” - bo przed koncertem zapowiedział, że nie wolno nagrywać. Pewną nieposłuszną panią, tuż po koncercie poprosił o kamerę i skonfiskował kasetę, tłumacząc (i mając rację), że amatorskie nagrania są żałosne.
Koncert był rewelacyjny, aparatura super nowoczesna, takiego efektu akustycznego i wizualnego - bo reflektory były częścią koncertu - nie mieliśmy dotychczas na żadnym koncercie dla Polonii.

Gdy koncert się skończył pomyślałam z żalem: „I to już… to wszystko?…”
I decydując się nagle, postanowiłam poprosić o wywiad. Współpracowałam wtedy z radiem SBS, robiąc czasami audycje muzyczne.

Cz. Niemen, już po zapakowaniu instrumentrów – a robił to sam, nie pozwalając nikomu dotknąć nawet sznurów – i po podpisaniu wielu autografów (już w swoim charakterystycznym czarnym, skórzanym kapeluszu...), zapytany przez jego australijskiego menadżera Bogdana Stańczyka, czy zgodzi się na wywiad, odparł patrząc na mnie – „Tak, tylko nie dziś, bo jestem bardzo zmęczony…”

Spotkaliśmy się na drugi dzień, 8 marca, na pożegnalnym party w domu menadżera. Trochę spóźniony Czesław Niemen, już od drzwi podszedł prosto do mnie i Ernestyny Skurjat dziennikarki z radia SBS, i energicznie ściskając nam ręce rzucił: „Tylko dziesięć minut!...” ...a pozostał z nami ponad półtorej godziny! To był sukces! - wszak niechętnie udzielał wywiadów.
Oczywiście miałyśmy tremę, ale na wstępie rozluźnił atmosferę mój eksmąż mówiąc niezbyt czystą polszczyzną, gdy tylko weszliśmy do pokoju, w którym mieliśmy nagrywać rozmowę: „Dziewczyny się pana boją, bo pan jest taki wielki, ale nie dlatego, że pan jest taki wysoki...”

Wywiad nagrywaliśmy na czterośladowym tuscamie, każdy miał swój mikrofon shure umieszczony na statywie. Wchodząc do pokoju mistrz najpierw mile się zdziwił: „O, zupełnie jak w studio!...”, a potem, siedząc wygodnie na krześle, w półleżącej pozycji, ze splecionymi na piersi rękoma i z mikrofonem przy ustach, opowiadał o sobie.
Z początku nie był zbyt rozmowny, nie znając nas mówił dość powściągliwie, ale od razu zauważyłam, że był szalenie uczciwy w wypowiadanych kwestiach. Często cytował słowa swoich piosenek - odnosił je przecież do konkretnych zdarzeń, wychowywał słuchaczy poprzez teksty swoich piosenek. I może to właśnie było jego zadaniem na Ziemi - uczyć ludzi uczuciowości i ...uczciwości.

Ernestyna jak to rasowa dziennikarka, zainteresowana była głównie sensacjami, jak np. posądzenie go o niekulturalne zachowanie się w Radomsku bodajże. Tego dnia wyjaśniliśmy tę sprawę raz na zawsze. Niemen miał alibi nie do zbicia - paszport, który udowadniał, że w tym czasie nie było go w Polsce. Opowiadał też, że partyjny kierownik tego klubu, w którym kiedyś występował, z nienawiści do niego uknuł intrygę.
Pamiętałam dobrze tą historię, oskarżenia były na pierwszych stronach gazet, natomiast po procesie znalazłam w Expressie Wieczornym, na ostatniej stronie, pod sportem, maleńką informację, że Stanisław Grześkowiak z Silnej Grupy Pod Wezwaniem, za niekulturalne zachowanie się w Radomsku, został skazany na kilkadziesiąt tysięcy złotych grzywny i rok zakazu występów estradowych. Ani słowa przeprosin, czy chociażby sprostowania, że afera nie dotyczyła Czesława Niemena.

Wyjaśniliśmy też przedziwne pojawienie się Niemena, nocną porą, po filmie w telewizji, w czasie stanu wojennego. Oto nagle pokazano go na wizji, jak z grubym tomem poezji Norwida na kolanach mówił, że ludzie nie powinni ze sobą walczyć. Był to urywek z programu poetyckiego nagranego na długo przed stanem wojennym i bezczelnie wyemitowanym w odpowiednim czasie, zapewne w celu skompromitowania niepokornego artysty.
Była to zresztą kolejna prowokacja, bo zapewne wielu pamięta film „Sukces” w którym reżyser, wybierając i odpowiednio montując fragmenty rozmowy usiłował stworzyć fałszywy portret muzyka – cynika, co w ogóle nie pasowało do osobowości Czesława Niemena...

W Sydney, ja pytałam głównie o tematy muzyczne i jak potem mówiła Ernestyna, Niemen rozpromieniał się, gdy się do niego zwracałam, bo to interesowało go jedynie, o sensacjach mówił niechętnie i z niesmakiem, ale wyjaśniał je nam Australijczykom, zaprzeczając plotkom, byśmy już nie mieli wątpliwości.

Rozmawialiśmy półtorej godziny i gdyby nie coraz częstsze protesty gości i wreszcie gospodarza, moglibyśmy rozmawiać drugie tyle. W końcu goście zjechali się z różnych stron Sydney tylko z powodu obecności mistrza...

Czesław Niemen w końcu niechętnie przerwał rozmowę, a wcześniej pukających do drzwi odprawiał niezbyt uprzejmie, np. wskazując ręką drzwi polecał: „To nie kawiarnia, proszę stąd wyjść!”, lub krótko: „Z Bogiem!”, a nawet z pretensją: „Czy ja muszę was zabawiać? Nie umiecie się bawić sami?” 

Całkowicie prawidłowa reakcja, bo w rozmowie – rzece, (którą mam w całości nagraną) opowiadał o najważniejszych dla siebie sprawach. A opowiadał o wszystkim, wyjaśniając nawet bolące go latami krzywdy, jakich doznał od niszczących go popleczników już nie istniejącego ustroju - przyjął wszak pseudonim - nazwę rzeki, która kiedyś należała do Polski.

Zdobywał też popularność młodych, wbrew woli muzycznej „mafii”, która wtedy rządziła rynkiem muzycznym i produkowała mdłe, jednakowo brzmiące „przeboje”. To nie dowcip: nie udało mu się nigdy zdobyć weryfikacji piosenkarskiej! Pamiętam, jak nawet krytycy muzyczni klasy Romana Waschko publicznie wymądrzali się bez pojęcia, że Niemen na koncertach „wrzeszczy”.

Tuż po zakończeniu wywiadu pokazałam mu jego pierwszą ebonitową czwórkę, na której nagrał utwory w stylu latynoamerykańskim, ze sławną Felicidade z filmu Czarny Orfeusz. Płyta ta dotarła ze mną aż do Australii. Oglądał ją z wielkim zaciekawieniem. 



Po wywiadzie, gdy już poczęstował się sałatkami i owocami, którymi gospodarze zastawili cały stół - wiedząc, że był wegetarianinem – ruszył w naszą stronę, do grupy w ogrodzie, w której stałyśmy z Ernestyną i tam, już prywatnie, opowiadał o swoich wrażeniach z pobytu w Australii. Zachwycał się, że mamy w Australii cudownie czyste powietrze i niewiarygodnie niebieskie niebo, mówił, że ani razu nie bolała go głowa, a w Polsce wciąż go boli. Zmianę klimatu zniósł dobrze, był tylko trochę senny z powodu jetlagu.

Słuchał opowiadających o upałach dochodzących do czterdziestukilku stopni, ale nie chciał uwierzyć, że u nas zimą jest zimno: „Jaka tam u was zima!…” Roześmiał się, gdy ktoś nazwał Sydney wielką wsią i stwierdził, że wszystkie miasta w Australii mu się podobały. Z zachwytem opowiadał o dzikiej, kamienistej plaży, wyglądającej jakby nie dotknęła jej jeszcze ludzka stopa, a na której kąpał się dziś rano. Uśmiechał się słuchając dowcipów. Ktoś podszedł z kasetą prosząc o autograf dla syna, który na koncercie bał się do niego podejść. „Dlaczego się bał? – zapytał – przecież ja tu jestem dla was.”

Co jeszcze zapamiętałam z rozmowy? - że był wysoki, przez co na wszystkich patrzył jakby z góry. Zatopiony w myślach, jednak słyszał o czym rozmawiano, bo gdy temat go zainteresował, nachylał się do mówiącego i zaglądał mu prosto w twarz, patrząc głęboko i przenikliwie niebieskimi oczami – jakby chciał człowieka przeniknąć na wylot.
Rękę podawał mocno i pewnie, jak człowiek silny i prawy. Zwykle poważny, uśmiechał się promiennie, gdy ktoś ze zrozumieniem mówił o sprawach dla niego ważnych.


Rozmowa zeszła na Jugosławię, w której grałam przez cztery lata i tam poznałam mojego, (obecnie eks)męża, nagrywającego rozmowę. Spytałam o saksofonistę Zbyszka Sztyca z Akwarel, z którym kilka miesięcy pracowałam w Jugosławii w tym samym hotelu. „Oczywiście, że pamiętam”. A na moje: „Zbyszek mówił, że pan zawsze był bardzo poważny” – uśmiechnął się.

Zwykle niechętny do pozowania do zdjęć, tego dnia pozwolił ich zrobić wiele. Flesze strzelały więc raz po raz, aż ktoś zażartował: „Pewnie burza będzie, bo tak się błyska...” Nieszczęsnym przypadkiem, nie mam ani jednego zdjęcia z tej imprezy, choć stałam obok mistrza. Ci co robili, nie mogą znaleźć negatywów, a ja nie mogę znaleźć innych uczestników tego party, bo właściwie oprócz gospodarzy nie znaliśmy nikogo. Za to mam kilka zdjęć z koncertu, zrobionych przez mojego kolegę, fotografa Tomka Koprowskiego.
Muszę się tu zwierzyć z całkiem prywatnego odczucia, może kontrowersyjnego, bo nie wszyscy wierzą w istnienie czegoś innego oprócz materii. Stojąc obok Niemena, w nocnym ogrodzie, poczułam płynącą od niego energię - jak promieniowanie od wysoko duchowo rozwiniętych istot. Zawsze mnie ciekawiło, czy może jeszcze ktoś inny ją odczuł? Wszak zdarzają się ludzie obdarzeni szóstym zmysłem...
Przyszło mi wtedy na myśl, że ma celny pseudonim: nie man.

Po zdjęciach, ponieważ zrobiło się późno, a w domu czekała koleżanka opiekująca się w tym czasie naszą córeczką, zaczęliśmy zbierać się do wyjścia.
Czesław Niemen siedział już przed telewizorem, oglądając amatorskie filmy gospodarzy, z krajobrazami Australii. W wywiadzie wspomniał, że ostatnio kręci filmy pokazujące przyrodę, na poziomie półprofesjonalnym – jak dowcipnie określił swoje nowe hobby.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy, jeszcze od drzwi machając ręką na do widzenia, Niemen z uśmiechem pomachał do nas także i ...wrócił do oglądania filmów. Nie był zainteresowany towarzystwem.
Na drugi dzień, po południu odleciał do Polski.

Tam, na party, zadałam mu pytanie, czy jeszcze przyjedzie do Australii. Zastanawiał się jakby szukając odpowiedzi, potem chciał odpowiedzieć, ale ktoś przerwał... i nie dowiedziałam się już nigdy, mając jednak lata całe nadzieję, że przecież znów go tu zobaczymy – w kondycji fizycznej był przecież doskonałej, wyglądając na wiele, wiele lat młodziej...
Niestety los zadecydował inaczej. 





Zostały tylko jego utwory. Słuchajmy nie samej muzyki, lecz i słów. Przekazywał w nich bardzo wiele – wszak udało mu się pokierować myśleniem pokolenia do którego należał. I będzie to nadal czynił przez swoją twórczość – bo ludzi mądrych i „ludzi dobrej woli jest więcej”. Jego twórczość przemawiać będzie nadal do takich ludzi, niezależnie od pokolenia - choć jej autora nie ma już wśród żywych.

Autorce tych wspomnień, dodatkowo został jeszcze autograf: „Pani Elżbiecie – ku pamięci, Czesław Niemen.”




Ela Celejewska, dziennikarka polonijnego radia 2OOO FM w Sydney, Australia



Druga i trzecia część wywiadu. 
Niedługo będzie też pierwsza, i staram się o przegranie tego wywiadu w całości. 
(Mam całość, ale na 4-śladzie, a nie mam już 4-śladu, nadal poszukuję, wtedy przegram w komputer)


_______________




Tak jakoś wypadło, że nie zawiadamiałam "wszech i wobec" o tej nagrodzie... przez całe 7 lat, z wyjątkiem wywiadu w moim wtedy radiu 2000fm. 😏 
Własciwie szkoda, bo dostałam za to wspomnienie I nagrodę za słowo pisane i bardzo fajną marmurową gitarkę, która dodarła aż do Australii. Co prawda w kawałkach, bo kolega, który ją w moim imieniu odebrał na uroczystym koncercie z okazji rozdania nagród, zapakował ją jedynie w bąbelki i tekturkę, nie biorąc pod uwagę, ze paczki są rzucane. Ale mam sąsiada, genialnego polskiego rzeźbiarza Piotra Ożerskiego, który gitarkę skleił i wygląda jak nowa! Co widzicie na zdjęciach.

Sopockie Korzenie chciały mi przysłać drugą gitarkę, zapakowaną tym razem w drewnie, ale nie zgodziłam się, bo ta połamana pamiatkowo podkreśliła tylko odległość Polski od Australii.
Zamieszczam tu fotograficzne sprawozdanie z rozdania nagród w Operze Leśnej w Sopocie, a po części oficjalnej odbył się tam koncert znanego zespołu rockowego Golden Life.
Niestety nie mogłam przylecieć do Polski na tą uroczystość, więc odebrał nagrodę za mnie Wiesław Wilczkowiak - ówczesny prezes Stowarzyszenia im. Krzysztofa Klenczona "Christopher".

 Zdjęcia z uroczystości robili  - Wiktor Zglejc fotograf z Sopotu i Robert Rett z Gdyni


































Potem był koncert zespołu Golden Life




A po uroczystości moja gitarka fotografowała się ze znanymi osobami...


Z lewej: Antoni Malewski, Wiesław Wilczkowiak, siedzi śp. Marek Karewicz


Wiesław Wilczkowiak
____________________________________________________________________________________________________

...i w Australii...


😏 ...........
___________________________________________________________________________________________________


__________________________________________________________________________________________________________