_______________________________________________
Byłam dopiero po maturze, dziecinna i nieśmiała. Zresztą nieśmiała byłam jeszcze przez wiele, wiele lat. Potem nieśmiałość zmieniła się w oporne, ale jednak poddawanie się fali i dopiero całkiem dojrzała, po skończeniu 40 lat, zaczęłam walczyć z życiem o swoje prawa. (To na marginesie...).
Tak więc poszłam na film, który odmienił moje spojrzenie na życie.
Po smutnej, szarej, czarnej miejscami Warszawie, gdzie mieszkałam od 1949 roku, w samym zniszczonym centrum, barwy, żywiołowość i romantyzm brazylijskiego karnawału były jak baśń, w którą aż trudno było uwierzyć.
I ta muzyka!!!!.... Nie-sa-mo-wi-ta!...
Tu link do oryginalnej muzyki z filmu. Kolejno będą szły utwory. Ale należy otworzyć na YT. Na blogu otwiera tylko pierwszy utwór.
https://www.youtube.com/watch?v=IZbfv0uX-Xw&list=OLAK5uy_nMwdEHQ0CLNiUOGMAua8l0mou4KiFoarA
Czarny Orfeusz przyszedł do Polski z opóźnieniem - w 1961 roku i kto chciał posłuchać jego muzyki, musiał iść do kina.
Zamiast wściekłych menad, zazdrosna do szaleńtwa Mira, narzeczona Orfeusza...
Historia jak ta z mitologii, ta sama kolejność zdarzeń i brak happy endu...
I dalej jest jak w mitologii - już w czasie karnawału ścigający ją w kostiumie śmierci zabójca zagania ją do remizy tramwajowej, gdzie chroniąc się, zawisła na lini wysokiego napięcia. (Ta mitologiczna żmija...)
Biegnący jej na pomoc Orfeusz włącza światło i dziewczyna ginie z jego ręki - porażona prądem. Orfeusz traci przytomność, gdy ją odzyskuje informują go, że ciało Eurydyki odwieziono do kostnicy...
Zrozpaczony, nie mogący uwierzyć w jej śmierć, szuka jej w pustym biurze Osób Zaginionych, pełnym fruwających na przeciągu papierów ( tyle jest warte nasze istnienie na Ziemi...), spotyka tam sprzątacza Charona, z psem Cerberem, który prowadzi go na spotkanie narkomanów, szukających złudzeń w depresyjnym brazylijskim obrzędzie (Hades).
Tam słyszy wołający go głos Eurydyki, ale gdy mimo zakazu odwraca się, widzi, że to tylko stara kobieta naśladująca jej głos.
Zrozumiawszy, że naprawdę umarła, znajduje w końcu jej ciało w kostnicy i niosąc je przez - jak wymarłe - pełne śmieci po karnawale miasto, śpiewa drugą przejmującą piosenkę, która stała się światowym standardem - wykonują ją do dziś najlepsi muzycy.
Nawet nasz Czesław Niemen nagrał ją na swojej pierwszej latyno-amerykańskiej czwórce - Felicidade.
A słowa mówią, że "...szczęście biedaka jest podobne zo złudnych blasków karnawału, za chwilę szczęścia płaci się rokiem znoju..."
I jak w micie, gdy Orfeusz dochodzi z ciałem Eurydyki w pobliże swojego domku, rozwścieczona Mira rzuca kamieniem, trafiając go w głowę. Orfeusz spada w przepaść wraz z ciałem ukochanej, ich ciała pozostają zaczepione na palmie.
Ostatnia scena to już wschód słońca... Trójka murzyńskich dzieci, maleńka dziewczynka, mówi do chlopczyka grającego na gitarze: "...graj zbudź słońce, teraz ty jesteś Orfeuszem, graj dla mnie..."
Oczywiście nie tylko muzyka mnie urzekła, film jest arcydziełem.
W Warszawie obejrzałam ten film 11 razy. 10 razy w najróżniejszych warszawskich kinach. Tropiłam taśmę, jak wędrowała od największych kin ze śródmieścia, do obskurnych sal, w dalekich nawet przedmieściach.
Po wielu latach zobaczyłam Czarnego Orfeusza ponownie w czarno-białym telewizorze, jeszcze w Warszawie. (Wtedy to nagrałam na magnetofonie - przez mikrofon - ale zawsze to było coś! muzykę z filmu.)
Piosenek nauczyłam się oglądając film w 10 różnych warszawskich kinach, niektórych akordów wtedy nie rozszyfrowałam, nie mam przecież słuchu Mozarta... Teraz, bez problemu, mając internet, słuchając tych nagrań kilka razy pod rząd, można już zapisać właściwą ich harmonię. I rytm!!! Są nawet nuty...
Bossa nova zaczęła się i opanowała świat po tym filmie.
Ciekawostka: francuski reżyser Marcel Camus zaangażował do filmu samych amatorów. Jedynie Eurydykę zagrała profesjonalna tancerka Marpessa Dawn (prywatnie żona reżysera). Orfeusza Breno Mello - piłkarz, a śmierć - kompozytor i wykonawca piosenek na filmie (yes!!!), brazylijski muzyk Luiz Bonfa! Niesamowite.... Coooo?...
Film zdobył Złotą Palmę w Cannes jednogłośnie, był ewenementem w tamtych czasach i zapisał się jako arcydzieło w historii sztuki filmowej.
Oglądałam go jeszcze kilka razy po dziesiątkach lat, na moim własnym DVD i przyznaję - NIC się nie zestarzał! Jest tak samo przejmujący, pokazujący życie biedaków w slumsach i karnawał w Rio de Janeiro.
I muzyka wciąż jest niezastąpiona, niewiarygodnie piękna... Choć grają ją jedynie jazzmani...
I też niewyobrażalna bieda... Tego nawet w komunie nie było...
Może dlatego tak rozpaczliwa, że nie były to pojedyńcze wypadki, a całe miasto slumsów, zamieszkałych przez setki tysięcy nędzarzy. Miasto ze śmieci zbudowane, a graniczące z luksusowymi zabudowaniami Rio de Janeiro.
Coś jak na „Cudzie w Mediolanie” pokazał Vittorio de Sica, tyle, że w niewiarygodnie większym rozmiarze.
Kilka razy pojechała do Rio na wakacje, do ojca. Wracała z nich z tak wielką tęsknotą, że wreszcie wyjechała na stałe do Brazylii. Tam najpierw wynajmowała ze swoim chłopakiem normalne mieszkanie, uczyła angielskiego, potem mieli wypadek na motorze, stracili mnóstwo pieniędzy na leczenie i ...wylądowali w slumsach. Obecnie chyba z piątką dzieci.
Moja córka pojechała do niej kilka lat temu w odwiedziny. Przywiozła wiele zdjęć, opisała też na blogu jak się żyje w obecnych slumsach w Rio de Janeiro. Mimo, że od nakręcenia filmu minęło już 70 lat, slumsy istnieją nadal, jest ich kilka, nazywają się favelami, a w każdej prawa i porządku pilnuje zorganizowana grupa – taka jakby miejscowa policja złożona z mieszkańców. Oficjalna miejska policja boi się tam wejść.... Domki są już w większości murowane (własnymi rękami, każdy buduje jak chce i potrafi...), ale wiadomo, ze nie można ich porównać do najskromniejszego mieszkania w bloku, w Australii np.
Bieda, ciężka praca, ciężkie warunki mieszkaniowe, ale wszyscy się znają, pomagają sobie nawzajem i bawią się do zapomnienia, w wolne wieczory. Mimo trudności - po prostu cieszą się, że żyją!...
Bo my - Ziemianie - nie mamy innego wyjścia...
Felicidade... (Szczęście...)
Link do bloga mojej córki, z faveli w Rio