____________________________________________
Zaduszki i Wszystkich Świętych w Polsce... 2020r.
Groby Polaków na cmentarzu sydnejskim
Pierwsze zdjęcia Krzysztofa Maczyńskiego, zdjęcie nocne Maciej Jarysz.
_____________________________________________________________________
Stanisław Tremtiaczy
Autobiografia „Ciernista droga przez Syberię i Polskę do Australii i milionów” - przykładem losów człowieka silnej woli, skutecznie walczącego z przeciwnościami losu.Życie ma większą fantazję niż twórcy fikcyjnych powieści i właściwie każdy mógłby napisać historię swoich losów - pasjonujących jak sensacyjna powieść - bo tylko nieliczni na końcu swojej drogi mogą stwierdzić, że przeżyli spokojne, szczęśliwe życie. Choć... mało nas potrafi skutecznie walczyć z przeciwnościami, większość pozwala nieść się na falach. Rzadziej zdarzają się uparci, którzy płynąc pod prąd wygrywają! Do niegodzących się z przeciwnościami należy Stanisław Tremtiaczy – sportowiec, człowiek nie tylko silnej fizycznej postury, ale i silnego charakteru.
Jego autobiograficzna książka „Ciernista droga przez Syberię i Polskę do Australii i milionów” wiedzie czytelnika śladami tragicznego dzieciństwa - najgorszego z najgorszych - na zesłaniu na Syberii, przez czasy najokrutniejszej w historii ludzkości wojny. Później przez powojenny niedostatek w peerelu, czasy szkolne i wspinanie się po sportowe sukcesy; wreszcie trudną i poniżającą nawet! adaptację w Australii – do zasłużonych sukcesów, dostatku i spokoju.
Stanisław Tremtiaczy był znanym sportowcem – we
wczesnej młodości reprezentował Polskę w zapasach na mistrzostwach świata w
Sofii i Budapeszcie oraz trzykrotnie zdobył tytuł mistrza juniorów. Jest
absolwentem warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, na której
obronił tytuł magistra, ze specjalizacją rehabilitanta. Otrzymał Złotą Odznakę
za Krzewienie Kultury Fizycznej.
W Australii, po czterech ciężkich, początkowych
latach (musiał pracować fizycznie), zdał egzamin z rehabilitacji i dostał pracę
już w swoim zawodzie, w szpitalu wojskowym; a później, przez wiele lat pracował
jako ceniony, stosujący nowatorskie metody nauczyciel wychowania fizycznego w
prestiżowym Newington College w Sydney. Był też trenerem australijskiej
zapaśniczej drużyny olimpijskiej. A przedtem nawet znanym zawodnikiem
widowiskowego wrestlingu!
Chcąc jednak zarobić większe pieniądze zajął się
biznesem: okazyjnie nabywał nieruchomości, remontował je i sprzedawał z
zyskiem. Tak więc dzięki uporowi i ciężkiej pracy, od nic nieposiadającego
imigranta (nawet bezdomnego przez jeden dzień!), doszedł do milionów i co z tym
się wiąże, posiadłości w luksusowej dzielnicy sydnejskiej Killara.
W zakończeniu książki autor podaje konkretne
metody osiągnięcia sukcesu i pieniędzy. Zacytuję zdania z zakończenia
autobiografii: „...stanowczość, upór, pracowitość i ciągłe dążenie do
poprawiania swoich warunków życia przyświecało moim działaniom. Zrealizowałem
swoje plany i marzenia i mogę spokojnie patrzeć w przyszłość (...) to, co
osiągnąłem, zdobyte zostało uczciwą pracą i może służyć innym za przykład.”
Dodam, że autobiografia Stanisława Tremtiaczego
została włączona, przez obecne Ministerstwo Edukacji w Polsce, na listę lektur
szkolnych, nieobowiązkowych.
Jest w tej książce także wątek prywatny: historia
pierwszego małżeństwa, tragiczne losy i śmierć jedynego syna oraz wątek
romantycznej miłości i trwającego 18 lat małżeństwa z piękną Hinduską z
arystokratycznej rodziny. Przez całą zaś książkę, przewija się wzruszająca
miłość - wspaniałej, pełnej poświęcenia, bohaterskiej wprost matki i
wdzięcznego, kochającego i opiekującego się nią do końca syna.
Oprócz pasjonującej autobiografii (nie zdradzam
treści, za to zachęcam do przeczytania...) St.Tremtiaczy wydał dwa bardzo ważne
podręczniki o tematyce sportowej. Pierwszy to: „Najnowsze metody polepszenia
sprawności i wydolności fizycznej” – obowiązkowy dla tych, którzy chcą zdobyć i
na zawsze zachować dobrą kondycję fizyczną. Zawiera on najnowsze, efektywne
ćwiczenia. Znajduje się tam też zbiór ćwiczeń, które mogą być stosowane przez
instruktorów w treningu profesjonalnym zawodników. Jest pierwszą tego typu
publikacją, gdzie 360 mięśni człowieka jest podzielone na 10 grup mięśniowych.
Niewątpliwie najlepszą reklamą tego podręcznika jest sam autor, któremu zdrowia
i sprawności fizycznej o wiele młodsi mogą pozazdrościć!
Drugi to podręcznik do nauki pływania dla
niemowląt, dzieci, młodzieży i wszystkich dorosłych - którzy chcą prawidłowo
pływać: „Mamo, chcę pływać!” Podręcznik ten jest jedyną tego typu - tak
doskonałą, bogato ilustrowaną pozycją na świecie! Został zatwierdzony przez
głównego trenera Narodowej Drużyny Australijskiej, legendarnego Don’a Talbota.
Po wszelkie informacje dotyczące kupna w.w.
książek, należy dzwonić do żony autora, tel: (02) 9403 3488.
Natomiast drugiej części rozmowy ze St.Tremtiaczym, nadanej w radiu 2000FM, można wysłuchać na internecie, na Blogowisku (www.elacelejewska.blogspot.com).Tam również można znaleźć kolorowe fotografie (Polonia pozytywnie - czerwiec 07 oraz Fotogaleria Radia 2000FM www.pl2000fm.blogspot.com )
Ela Celejewska
Przy grobie Stanisława Tremtiaczego stoi Krzysztof Mączyński
Linki do innych wiadomości o Stenie Tremtiaczym
http://celejewskapolonia.blogspot.com/search?q=Stanis%C5%82aw+Tremtiaczy
http://fotogaleriaradia2000fm.blogspot.com/search?q=Stanis%C5%82aw+Tremtiaczy
http://fotogaleriaradia2000fm.blogspot.com/2009/10/spotkanie-polskich-sportowcow-weteranow.html
_________________________________________________________________________________________
Odeszła Lilith…Wspomnienie o poetce i pisarce Lilianie Rydzyńskiej
Liliana nie targnęłaby się na swoje życie, gdyby nie zmarł jej mąż – Henryk Gołąbiewski. Przeżyli razem trzydzieści kilka lat, do końca pozostając najlepszymi przyjaciółmi. O tym, jak w 1970r zaczęła się ich wspólna egzystencja napisała w opowiadaniu “Więź”, zamieszczonym w tomie “Pozwólcie owocom dojrzewać”: “Niektórymi naszymi krokami kieruje przeznaczenie. Alicja musiała przyjechać do Melbourne, aby spotkać kogoś, kto czekał tak długo, prawie “całe życie”, na kogoś takiego jak ona. Poznali się na lotnisku.”
On wiedział od pierwszej chwili, do niej
przychodziło to stopniowo: “Mogłabym się zakochać w Michale? Pracuję nad
tym, czy też przychodzi to nie wiadomo skąd? Dziwiła się życiu. Dziwiła się
samej sobie.” Potrzebowała dziesiątek lat i zaliczenia wielu rozczarowań,
żeby zrozumieć, że jednak należała do wybranych, którzy znaleŹli szczęście w
miłości.
Po śmierci Henryka nie umiała żyć sama.
Nasza więź urwała się w 2000 roku, nie
zawiadomiła mnie więc o jego zgonie – dowiedziałam się o tym dużo później i
przypadkowo. Z reguły nie wracam do minionych czasów, lecz powinnam była
zareagować, nawet gdyby odesłała mój list z dopiskiem “Odpowiedzi nie będzie”,
tak jak to zrobiła z listami od innych osób. Lecz przytłoczona własnymi
problemami, nie wiedziałam jak i po co, po latach przywracać przerwaną kiedyś
znajomość. A ona wtedy potrzebowała psychicznej pomocy i od nikogo jej nie
otrzymała. Co prawda odrzucała każde współczucie, lecz może żadne nie było
właściwe?
Liliana bowiem - jak prawdziwy artysta – była osobą skomplikowaną. Wzbudzała krańcowe emocje, tak samo jak jej twórczość. Zdarzało się, że ci co ją kochali, nagle odwracali się od niej, bo niekiedy błędnie oceniała ludzi prawdziwie jej oddanych. Może dlatego, że była zbyt wrażliwa i zbyt emocjonalnie reagowała na sprawy, które odpornego człowieka w ogóle by nie poruszyły. Do dziś, w głębi duszy pozostałam jej przyjaciółką, choć zdaję sobie sprawę, że zawiodłam ją w ostatnich latach. Może stało się tak, bo ziemskie istnienie nie ma dla mnie specjalnego znaczenia – wierzę, że dusze spotykają i rozstają się stale, wobec czego nawet śmierć nie jest pożegnaniem na zawsze. Wierzę też, że nic nie dzieje się przypadkiem – wszystko jest zaplanowaną koniecznością, której nie jesteśmy w stanie zmienić.
Moja przyjaźń z Lilianą i Henrykiem była jak
meteor, rozbłysła nagle, silnym blaskiem, lecz szybko zgasła – choć jedyną tego
przyczyną było przymusowe rozstanie. Kiedy Henryk przestał pracować w Sydney,
postanowili kupić mieszkanie w Melbourne, gdzie mieszkała jego rodzina.
Zresztą, tam spotkali się z Lilianą, tam mieszkali przed laty i chyba to miasto
odpowiadało im bardziej niż Sydney.
Poznałam Lilianę na jednym z jej wieczorów
autorskich, w Klubie Polskim Ashfield w 94r. Ubrana w długą czarną suknię,
piękna kobieta o brązowych prostych włosach i oczach sarny, zdecydowanie,
specyficznie akcentując, niskim głosem czytała swoje wiersze – ich
interpretacja w jej wykonaniu była zawsze najtrafniejsza. Ponieważ między
innymi wspomniała o swoim przyjacielu, znanym poecie Zbigniewie Jerzynie, po
części oficjalnej podeszłam do niej i spytałam, czy była na obozie uzdolnionej
artystycznie młodzieży, w Mirkach nad jeziorem Pluszno. Zgromadziło się tam,
latem sześćdziesiego ósmego, kilkuset początkujących pisarzy, poetów, tancerzy,
muzyków, między innymi był tam Zbyszek Jerzyna. Okazało się, że na obozie być
nie mogła, bo w tym czasie mieszkała w Paryżu, ale ta rozmowa zapoczątkowała
naszą znajomość.
Liliana z Henrykiem mieszkali wtedy na
jednym z wyższych pięter bloku nadmorskiej dzielnicy sydnejskiej – Mosman.
Mieli stamtąd cudowny widok na zatokę, szczególnie zachwycający o zachodzie
słońca. Na ich balkon stale przylatywało stadko czerwono-zielonych papużek,
które zajadając cukier siadały na rękach Liliany. Wiele godzin spędzaliśmy przy
drewnianym stole, stojącym tuż obok ogromnego, nieosłoniętego firankami okna z
widokiem na zatokę, pojadając przygotowane najczęściej przez Henryka przysmaki.
W mieszkaniu wisiało kilka portretów Liliany, także przez nią namalowane
abstrakcyjne obrazy. Stała też rzeźba jej głowy wykonana przez zaprzyjaźnionego
artystę Łucjana Michalskiego. Pamiętam też jej ukochane książki, obrazy,
bibeloty, no i notatki utrwalane drobnym pismem, na różnych kartkach i
karteluszkach. Co ciekawe: w ich domu nie było telewizora. Oboje nie znosili
agresywności telewizji, za to często chodzili do kina na wybrane filmy –
głównie do kina studyjnego. Nie lubili także głośnej, modnej muzyki, kochając
swing, śpiewaną poezję i ludową muzykę hiszpańską, zresztą jak i ten, często
przez nich odwiedzany kraj.
Myślę, że zaprzyjaźniliśmy się na zasadzie
kontrastu, bowiem ja całe życie grałam muzykę rockową, czy współczesnego bluesa
– z głośną elektryczną gitarą, niezbyt rozeznając się w tajemnicach flamenko.
Bardziej interesowały mnie też sprawy duchowe, gdy oni oboje preferowali życie
ziemskie, w inne właściwie nie wierząc. Mimo to, cudownie się rozumieliśmy (nie
narzucając sobie poglądów). Spotykaliśmy się więc kilka razy w tygodniu,
najczęściej zresztą u mnie, gdzie przy otwartych na przestrzał drzwiach i
oknach, spędzaliśmy godziny na rozmowach. Oboje chyba lubili mój domek Baby
Jagi, choć Liliana postrzegała go inaczej, co wyraziła w dedykacji na tomie
swoich opowiadań: “Pierwsza dedykacja tej książki: Dla Lady of Astrolabe od
Lilith Lady of Night”. Lubię ten tomik opowiadań bardzo osobistych, w
których Lilia, pod różnymi imionami, jest główną bohaterką.
Byłam świadkiem powstawania tej książki,
Liliana kochała ją jak najdroższe dziecko. Czytałam fragmenty tekstów,
oglądałam projekt okładki, zdjęcie umieszczone na odwrocie – którego zresztą
posiadam dwa oryginały, bo pierwszy postanowił skonsumować jeden z moich kotów,
nadgryzając rogi (podobno na szczęście!). Liliana trochę zagniewana, zrobiła mi
odbitkę, której już pieczołowicie strzegłam. Autorem tego portretu był Henryk,
który fotografował ją zawsze i jak nikt potrafił oddać jej tajemniczą
osobowość.
Liliana lubiła obdarzać, dostałam od niej
kilka serdecznych prezentów: specjalnie dobrany fioletowy naszyjnik, tomik
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, czy tomik jej ukochanej poetki Urszuli Małgorzaty
Benka “Ta mała Tabu”. Zresztą, ze wzruszającą dedykacją: “W Twoje
ręce Elżbieto – Moja Cudowna Siostro – oddaję jedną z najcenniejszych moich
książek… Ta Mała Tabu. Czekała na Ciebie trzy lata…”
Później, gdy zamieszkali w Melbourne
przysyłała mi oryginalne pocztówki – specjalnie wyszukiwane reprodukcje znanych
malarzy. Także, na bieżąco otrzymywałam fotografie ich obojga, miałam więc
pojęcie co robią i jak wyglądają, mimo, że nie spotykaliśmy się już. (Ich pokój
gościnny czekał na mnie, lecz odsuwałam przyjazd w nieskończoność.) Niekiedy
też dostawałam od niej paczki z zaskakującymi prezentami. Była bowiem kobietą
urodzoną w znaku Byka, a więc utalentowaną, wrażliwą, ale także praktyczną! I
jak bywa w tym znaku: spokojną, wytrzymałą, lecz reagującą czasem przesadnie –
jeśli ktoś wyprowadził ją z równowagi. Ufała ludziom, co wykorzystywali jej
nieprzyjaciele. Myślę, że głównie powodowała takimi osobnikami zazdrość o
talent i czy ja wiem – o sławę?
Pisała z
potrzeby, nie dla materialnych korzyści, większość książek finansował jej mąż
Henryk. Nie posiadała przebojowości tych polonijnych literatów, którzy nie
płacą grosza za swoje książki, potrafiąc wychodzić sobie sponsorów. Myślę, że
była na to zbyt dumna. Tym bardziej przeżywała, jeśli jej książka nie spodobała
się czytelnikom, czy też nie sprzedawała się – co zresztą nie dziwi w
polonijnym środowisku. (Nie mamy przecież specjalnego zapotrzebowania na
kulturę, szczególnie jeśli trzeba za nią zapłacić.)
Jej wiersze uważam za jedne z najlepszych, jakie powstały w końcu dwudziestego wieku w literaturze polskiej i nie jest to tylko moje zdanie. Niektóre nie mają sobie równych, jak choćby “Czekoladowy grzech” – jeden z najlepszych erotyków jaki powstał. Zapisała się w polskiej literaturze jako poetka natchniona, głównym tematem jej poezji jest miłość. Ale też analizowała współczesność, a szczególnie w jej ostatnich wierszach jest wiele trafnej, często gorzkiej, życiowej filozofii.
Należała do
grupy młodych warszawskich poetów, spotykających się początkiem lat
sześćdziesiątych w studenckim klubie Hybrydy. Byli w tej grupie Stanisław
Grochowiak, Edward Stachura, Zbigniew Jerzyna, Barbara Sadowska. Od 1960r
należała do Związku Literatów Polskich. W tych latach studiowała na
Uniwersytecie Warszawskim i już publikowała, w polskich periodykach
kulturalnych, (a potem w paryskiej Kulturze) pierwsze swoje wiersze i prozę. W
64r wyjechała do Paryża, stamtąd w 70r do Australii. Była absolwentką Wydziału
Humanistycznego Uniwersytetu Sydnejskiego. Wydała trzy tomiki poezji w języku
angielskim: “Castle”, “The Earthquake”, “Celebration”. W języku polskim ukazały
się: w Polsce tomik “Ścinanie róż” i w Australii “Odpycham kosmos”. Pisała też
eseje literackie do prasy sydnejskiej (w j. angielskim), oraz do prasy
polonijnej.
Australia nie
była jej miłością, raczej fatum. Pierwsze dwadzieścia kilka lat upłynęło jej na
bezowocnych próbach przystosowania się. Prawdopodobnie gdyby nie mąż Henryk,
nigdy by w Australii na zawsze nie pozostała. Spokój tego kontynentu,
monotonia, ba, wręcz nuda australijskiej egzystencji były nie dla niej –
kochającej czynną artystycznie Europę.
Dlatego, w końcu
lat dziewięćdziesiątych nakłoniła męża, żeby wrócili do Polski. Sprzedali więc
pośpiesznie, z radością wcześniej urządzane przestronne mieszkanie w Melbourne
(Liliana tak się cieszyła, że nareszcie ma swój pokój do pracy!) i kupili
mieszkanie w Warszawie, na byłej ul. Świerczewskiego. Lecz była to już całkiem
inna Polska niż ta, którą oboje pamiętali. Wrócili więc w 98r do Australii,
rozczarowani do tego stopnia, że jak zwierzyła mi się potem w liście, obiecali
sobie nigdy do Polski nie powrócić.
W taki to
sposób, podzielili losy wielu Polaków nie mogących znaleźć sobie miejsca ani w
Australii, ani w Polsce. Stracili też materialnie na tej niepewności. Przeprowadzka
do Polski pochłonęła część ich pieniędzy i mogli sobie pozwolić tylko na kupno
małego mieszkania, w którym nigdy nie czuli się dobrze. Liliana żyła także w
poczuciu winy – wszak to ona pragnęła powrotu do Polski, choć była to ich
wspólna decyzja.
Zaczął się zły
okres w ich życiu. Powieść “Stracone światy, odzyskane światy”, którą z
takim zaangażowaniem (po kilkanaście godzin dziennie!) pisała, nie spotkała się
z przyjęciem jakiego oczekiwała. Sprawa polsko-żydowska jest sprawą
skomplikowaną i trudną. Dyplomatycznych prób pogodzenia nie chce przyjąć żadna
ze stron. Książka nie zadowoliła więc ani Żydów, ani Polaków. Zarzucano, że
jest w niej zbyt wiele seksu, rozmów przy jedzeniu, a sprawy żydowskie wzięte
są z internetu. Ale powieść miała także wielu zwolenników. Między innymi
Liliana dostała gratulacyjny list od prezydenta Kwaśniewskiego. A wiele osób
wypowiadało się o książce z niekłamanym wzruszeniem.
Nie spodobały mi
się “Stracone światy…”. Po powrocie z Polski, Liliana równolegle pisała
drugą powieść – o trudnej rzeczywistości Polski lat dziewięćdziesiątych. Sądząc
po znanych mi fragmentach, właśnie ta książka przemówiłaby do polskiego
czytelnika. Natomiast treść “Straconych światów…” jest kontrowersyjna.
Między innymi z tego powodu nasza przyjaźń urwała się. Liliana przysłała mi
pierwszy tom tej powieści, przeczytałam go w ciągu kilku dni i… nie byłam w
stanie szczerze przyznać, co o niej sądzę. Zdobyłam się tylko na podziękowania.
Nie wiedziałam, że Henryk już wtedy był nieuleczalnie chory. Nie wiedziałam
też, że później – po jego śmierci, rozgoryczona odsunęła się od wszystkich,
zerwała wszelkie znajomości i planowała samobójstwo.
Któregoś
styczniowego wieczoru, zadzwoniła do mnie z Melbourne pisarka Bogumiła
Żongołłowicz, z rewelacją, że dostała od Liliany Rydzyńskiej jej ostatnią
książkę:“ Mój Henry. Opowieść o umieraniu“, w której Lilia opisała
chorobę, cierpienia i śmierć Henryka, jego pogrzeb, swoją rozpacz i niemożność
życia bez niego. Na książce podarowanej B.Żongołłowicz – autorce tomiku wierszy
“Śmierci nie moje” – Liliana umieściła taką dedykację: “Bogumile,
która zna śmierci nie swoje – żeby zrozumiała moją. Liliana
Rydzyńska-Gołąbiewska. Grudzień 2004”.*
Swoją ostatnią
książkę Liliana wydała zaledwie w stu egzemplarzach, zleciwszy wydawcy wysłanie
pięciu, do wybranych osób. Nie znalazłam się wśród nich, najwyraźniej nie
wybaczyła mojego milczenia. (Reszta nakładu pozostała w jej mieszkaniu.)
Nie zdążyłam
nawet spróbować jej pomóc. Dwa dni po telefonie z Melbourne dowiedziałam się o
jej śmierci.
Mimo, że przez ostatnie cztery lata dzieliła nas cisza, pozostanie ona moją duchową siostrą, której zadedykowałam kiedyś krótki wierszyk:
Siostry ze snuLilianie Rydzyńskiej
W moim śniepłyniemy łodzią po rzece zapomnienia,
wiosłując pod prąd,
przytłoczone mgłami konieczności.
- Jakżebym mogła gniewać się na ciebie!... -
piszesz z dalekiego miasta.
- Nie zapomniałam... -
zapewniasz, z jeszcze dalszego...
Płyniemy razem tylko w moim śnie.
Liliana Rydzyńska-Gołąbiewska zmarła śmiercią samobójczą 21 stycznia 2005r.
Ela
Celejewska
__________________________________________________________________________________________
Wiersze na Zaduszki - Ela Celejewska
Jakże ciężko!...
Czyjś powrót